Andy'2005 - W Krainie Kondorów
artykuł czytany
5977
razy
W schronisku spędziłem dwie doby. Zastanawiałem się nad zostaniem na trzecią, jednak była mała grupa amerykanów z przewodnikiem ekwadorskim. Około 1 godziny drogi poniżej schroniska jest parking, a z niego jest ponad 20-30 km bitą drogą do najbliższej asfaltowej drogi, na której jest jakiś ruch. Pogadałem z amerykanami, czy mają może jedno wolne miejsce i czy mógłbym się z nimi zabrać do asfaltowej drogi. Powiedzieli, że nie ma problemu i będzie to kosztować 10 dolców. Ucieszyłem się, bo nie chciałem spędzać kolejnej nocy w zimnym schronisku. Jedzenie też mi się kończyło. Choć byłem bardzo zmęczony, postanowiłem z nimi zjechać, by poszukać jakiegoś hotelu na dole. Mieli lekkie plecaki, więc schodzili trochę szybciej. Gdy dotarłem do parkingu, wszyscy siedzieli w samochodzie spakowani. Zatrąbili i jeden z amerykanów wychylił się i pokazał mi fuck'a, po czym śmiejąc się odjechali. To był ostatni samochód tego dnia.
Nie miałem siły podchodzić do schroniska. Postanowiłem schodzić w dół, czekając do rana na jakiś nowy samochód. To była koszmarna noc. Nie miałem co pić, nie miałem namiotu, tylko śpiwór. Bałem się, że mnie coś ukąsi i głupio zginę. Dostałem jakiejś schizy od zmęczenia, bo siadałem na plecaku i tępo rozglądałem się wokoło. Wydawało mi się, że wszędzie są skorpiony, wielkie pająki z dżungli i sam nie wiem, co jeszcze, i że mogą mnie ukąsić. Jak zaczynało mi być zimno to szedłem by się rozgrzać. Tak dotrwałem do rana. Do góry jechały jepy z potencjalnymi zdobywcami Cotopaxi. Wiedziałem, że będą wracać. Pierwszego, który wracał, zatrzymałem. Dałem 15 dolców i zawiózł mnie do cywilizacji. Stamtąd pojechałem do Riobamby do chłopaków.
Spałem z 12 godzin, doszedłem trochę do siebie. Z jednej strony byłem wściekły, że coś takiego mnie spotkało, z drugiej mogłem winić siebie, że nie miałem ze sobą maski gazowej. Ta bezmyślność skończyła się tym, że wejście na wulkan przeszło mi obok przysłowiowego nosa i nie wiadomo, czy kiedyś będę miał szansę to wejście powtórzyć? Następnego dnia wraz z kolegami wspólnie pojechaliśmy pod kolejny wulkan - Chimborazo. To miał być udany finisz naszej działalności w górach na tej wyprawie, ale tak wyobrażaliśmy to sobie zanim pojawiliśmy się w Ekwadorze. Pogoda oczywiście w żaden sposób nie zawodzi w tym kraju. Deszcz i mgła. Weszliśmy na ponad 5.000 m. do wysuniętego schroniska. Od tygodnia nikt nawet nie próbował iść w górę, wokół panowała zadymka śnieżna. Pamiętam powiedziałem, że to jakiś koszmar. Patrzyliśmy na siebie i na to, co działo się za oknem schroniska i jeszcze tego samego dnia zjechaliśmy na dół do Riobamby. Następnego dnia oddaliśmy wypożyczony sprzęt i wraz z dwiema poznanymi Holenderkami pojechaliśmy zwiedzać Ekwador. Z wulkanami i chodzeniem po górach tego deszczowego kraju pożegnaliśmy się na dobre.
Najpierw pojechaliśmy do miasta Cuenca na południu Ekwadoru. W przewodniku przeczytaliśmy, że to trzecie co do wielkości miasto jest jednym z najładniejszych w kraju położonym po dwóch stronach równika. Przechadzając się po Cuenca najbardziej podobało się nam picie chilijskiego wina, samo miasto raczej nie.
Rozczarowała nas także pobliska forteca w wiosce Ingapirca. Jest to najlepiej zachowany inkaski zabytek na terenie Ekwadoru, wzniesiony tą samą techniką (gładzony kamień bez zaprawy), którą Inkowie stosowali w Peru. Jednak wątpię, czy można porównywać zabytki Peru i Ekwadoru, Machu Picchu z Ingapirca?
10 godzin jazdy autobusem na północ i wróciliśmy do Quito. Stolica Ekwadoru to druga, po La Paz w Boliwii, najwyżej położona stolica świata. Leży ona na wysokości 2.850 m., w odległości zaledwie 22 km od równika, w ogromnej dolinie pomiędzy górami. Podobno w pogodne dni widać ośnieżone wulkany, tylko pytanie ile takich dni w roku jest? Oczywiście nie chciałem być złośliwy, rozumiem, że nie można narzekać na wyjątkowo stabilną pogodę w okolicach równika. Najstarsza część Quito ma oryginalny charakter i zwłaszcza nocą wyglądała naprawdę ładnie. Było jednak niebezpiecznie i naprawdę uważałem, by nie zostać okradzionym, lub potraktowanym jeszcze gorzej.
Na dwa dni udaliśmy się nad Pacyfik. Ostatnie chwile w Ekwadorze spędzaliśmy w sympatycznym kurorcie Atacama, zamiast w górach. Nad oceanem było parno, duszno i gorąco, woda miała 30 stopni ciepła i była bardzo słona. Można topić się na zmianę w słońcu i w wodzie, zajadać pysznymi smażonymi rybami i owocami morza w sosie cytrynowo-pomidorowym. Tak też robiliśmy, bo koniec wyprawy zbliżał się wielkimi krokami.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż